Ten dzień na długo kojarzył mi się będzie właśnie z tym miastem.
Niemal w przeddzień 1. listopada, wróciliśmy z Lizbony.
Tego dnia, 1755 roku, miasto przeżyło zapewne największy kataklizm w swojej historii. Dzieje miasta to czas przed i po trzęsieniu. W jego wyniku zginęło niemal 100 tysięcy mieszkańców stolicy Portugalii. Całej ludności było wtedy ok 300. tysięcy. Dwie trzecie miasta legło w gruzach. Najbogatsza wówczas stolica Europy nigdy już nie odzyskała dawnej świetności.
A wszystko to działo się rankiem, koło pół do dziesiątej. Większość Lizbończyków modliło się w kościołach. Był dzień Wszystkich Świętych. Usłyszawszy pierwsze huki, zdesperowani ludzie pobiegli nad Tag, na największy plac w mieście. Zdziwieni, dostrzegli cofniętą wodę. Za moment rzeka wróciła. A z nią 20. metrowa fala tsunami, która dokończyła dzieła zniszczenia.
Najbardziej z tym wydarzeniem, kojarzy mi się kościół Dominikanów w Lizbonie – greja de São Domingos. To ze wszech miar kościół wyjątkowy. Wielu być może nigdy nie widziało takiego kościoła. Lizbończycy celowo pozostawili go w takim stanie. Przeżył z nimi największe klęski. Odbudowany, potem znów spalony. Dziś jest prawdziwym świadectwem tego miasta. Patrząc z zewnątrz, nie wyróżnia się niczym specjalnym. Wręcz wtapia się w budynki bezpośrednio go otaczające. Mimo tego, jak wygląda dzisiaj, jest najchętniej odwiedzanym przez wiernych…



