A już w poniedziałek…

Na poniedziałkowe przedpołudnie wyznaczyliśmy sobie ambitny plan ogarnięcia miasta, znalezienie punktu informacyjnego i skontaktowanie się z naszym Filipem. Kontakt z Filipem zaczęliśmy najwcześniej. Tuż po śniadaniu zadzwonił Filip.

– Dziwnie mówi po polsku i ma głos osoby znacznie starszej, niż jest w rzeczywistości – oznajmiła Agnieszka, po rozmowie z naszym przewodnikiem.

Umówiliśmy się na środę na wycieczkę po Jerozolimie. Na miejsce mieliśmy dojechać autobusem.

Szybko odnaleźliśmy także punkt informacyjny. Przyjemny Pan informator przedstawił nam wszystkie opcje zwiedzania Tel Avivu, mapy, ulotki i życzył miłego pobytu.

Wkrótce siedzieliśmy w autobusie, który zabrał nas na niemal dwugodzinną wycieczkę po całym mieście. Z tego faktu najbardziej zadowolona była… Mamusia. Za 45 szekli, z podarowanymi przez przewoźnika słuchaweczkami, zwiedzała miasto siedząc w wygodnym fotelu otwartego autobusu. Dzień urodzin zaczął się fantastycznie. Nowoczesne miasto ukazało nam się w pełni. Choć w nocy, oświetlone drapacze chmur robiły ciekawsze wrażenie. To rzeczywiście rzeczywista stolica Izraela. To tutaj największe światowe korporacje mają swoje siedziby. To w tej aglomeracji mieszka niemal połowa całej społeczności Izraela. To tutaj wreszcie młodzi dynamiczni Izraelczycy żyją na wysokim poziomie. Co widać na każdym kroku. Tutejsze zarobki, szczególnie w branży IT, są kilkakrotnie wyższe, niż np., w Jerozolimie. To tutaj spotkaliśmy właścicieli najgrzeczniejszych, najbardziej zadbanych czworonogów. W Tel Avivie, jak twierdzi Filip, miłość do piesków, przejęła górę nad jednym z podstawowych obowiązków Żyda – nad prokreacją. To pokolenie woli wychowywać pieski, niż dzieci – ta teoria, jakże bliska wielu europejskim krajom, ma swoich zwolenników także i tutaj. Objechaliśmy więc całe miasto. Najbardziej podobała nam się mimo wszystko nasza Jaffa. Wiedzieliśmy jedno, to mianowicie, że nie warto jechać na osobne na zwiedzanie Tel Avivu. Nie warto ruszać się poza nasze „stare” miasto. Tylko tu odnajdowaliśmy klimat, którego szukamy wszędzie tam, gdzie wyruszamy: historii, spokoju, fantastycznych miejsc.

W poniedziałek „ogarnialiśmy” miasto
Przejażdżka autobusem po Tel Avivie
Za chwilę, niby przypadkiem… dosiedli się Czesi
Stopy w piasku…
Na romantyczne zdjęcie zawsze jest pora, zwłaszcza w urodziny…

Wizyta na plaży była popołudniowym obowiązkowym punktem rozkładu dnia. Cicha, spokojna, malownicza plaża położona nieopodal naszego osiedla, utwierdziła nas tylko w dobrych nastrojach. Ciepła woda i „walka” z falami dała sporo radochy. Dzień urodzin naszej Mamusi był więc bardzo udany. A i my czuliśmy się w Jaffie coraz pewniej. Topografia miasta była nam coraz bliższa. Choć  zdumieni, każdego dnia, odnajdywaliśmy coraz to urokliwsze uliczki, zakamarki i kamieniczki. Większość z nich wyposażona była jednak w schody, najbardziej przeklęty wymysł architektów, tak przynajmniej twierdziła Mamusia. Pokonywała je dzielnie, licząc stopnie, ale zdobywała za to coraz to nowe wzgórza.