„Dwójka”, to znany i ceniony tramwaj a zwłaszcza wśród leniuszków, którzy chcieliby coś zobaczyć a jednak nie do końca wierzą w swoje możliwości trekingowe.
Linia 2 kursuje po trasie okrężnej, przystankiem początkowym jest Pristanište (czyli Przystań), gdzie rozpoczynają się rejsy statków turystycznych po Sawie i Dunaju. Stąd tramwaje wykonują kółka w obu kierunkach. Wyjeżdżając z pętli w górę miniemy najpierw twierdzę Kalemegdan i początek deptaka kniazia Michała, a potem podążać będziemy ulicą Tadeusza Kościuszki wzdłuż muru ogrodu zoologicznego. W pobliżu, przy wejściu do Dolnego Zamku kończą bieg linie 5 i 9Ł. Dwójka skręca jednak w przeciwną stronę i przecina dzielnicę Dorćol ulicą Cara Dušana. Nazwa dzielnicy oznacza „skrzyżowanie czterech dróg”, krzyżowały się tu jednak także losy mieszkańców całego regionu, okolicę oprócz Serbów zamieszkiwali też Turcy, Austriacy, Żydzi, a nawet Grecy.
Tak miało być w teorii. Wynurzyliśmy nasze nosy z klimatyzowanego pokoiku późnym popołudniem. Zakupiliśmy znajomy bilet jednodniowy i zadowoleni, podążyliśmy na przystanek wspomnianej „dwójeczki”.
Jakież było nasze zdziwienie, kiedy oczekując na tramwaj zaczęliśmy rozumieć niecenzuralne pomrukiwania Serbów. A zwłaszcza tych, którzy tak jak my czekali na „dwójkę”. Minęła godzina, a tramwaju ani widu ani słychu. Wreszcie wsiedliśmy w pierwszego lepszego i wysiedliśmy dokładnie na naszym pierwszym docelowym przystanku.
Kościół Świętego Sawy, jedna z największych cerkwi na świecie. Położona na płaskowyżu Vracar, na którym też stoi Stare Miasto i Twierdza Belgradzka. Święty Sawa był założycielem Serbskiego Kościoła Prawosławnego, kościół powstał w miejscu, gdzie w 1595 roku osmański wezyr Sinan Pasza spalił jego szczątki. W większości zbudowany został w latach 1985-1989, jednakże prace wykończeniowe w środku trwają do dzisiaj i do ukończenia jeszcze trochę brakuje (stan na 2016 roku). Owa monumentalna budowla, wysoka na 79 metrów, otoczona jest parkiem, w którym fontanna i mniejszy kościół, a także Biblioteka Narodowa. W ostatnich latach niewielu turystom udało się doń wejść. Kościół jest bowiem nieustanie remontowany. My jednak weszliśmy do środka, co prawda niewiele zobaczyliśmy. Większość ścian przykrytych jest jeszcze foliami, i oddzielonych od części dla zwiedzających. Faktem jest że cerkiew budzi ogromne wrażenie swą wielkością i majestatem. Czynne dla zwiedzających są jej podziemia krypta, odnowiona, ozłocona. Daje przedsmak tego, jak będzie wyglądała cerkiew św. Sawy po remoncie. Gdyby nie jeszcze stado krzykliwych chińczyków, nie czułych na żadną religię. Chcących po prostu zrobić sobie fajną focię, przy którejś z pięknych ikon. To jednak naród bardzo karny. Wszedł, narobił hałasu i jedno klaśnięcie kierownika wycieczki wystarczyło, by nastała błoga cisza. Chińczycy wyszli. I wreszcie można pokontemplować piękno o chłodek podziemi.
Prosto z kościoła powędrowaliśmy pieszo do „Nato bombing buildings”. Brzmi trochę śmiesznie, ale po głębszym zastanowieniu włos się jeży. Można sobie wyobrazić, a działo się to przecież w 1997 roku, w mieście tak bardzo podobnym do Warszawy, Krakowa czy Gdańska. Wojska NATO precyzyjnie ostrzelały z samolotów kilka obiektów wojskowych w stolicy Serbii, trochę, by nieco przywołać niesfornych i dumnych Serbów do porządku. Niestety, albo dla nas fotografujących – stety, takie miejsca do tej pory można zobaczyć w Belgradzie. Była to pierwsza interwencja militarna uzasadniana koniecznością obrony praw człowieka – naloty podjęto w obronie mniejszości albańskiej w Kosowie. Przechodziliśmy obok jednego z takich budynków i nie było nam do śmiechu. Te rany w Serbach jeszcze długo się nie zabliźnią.
Po tej lekcji historii podeszliśmy na tutejszy dworzec kolejowy. Hmmm. Nad jego wejściem widnieje „MDCCCLXXXIV”, co ni mniej ni więcej mówi 1884. Powiedzmy szczerze. Jeśli Belgrad, to jakaś końcówka lat 90., to jego dworzec to zdecydowanie jeszcze wcześniej. Agnieszka, korzystając z toalety dworcowej za całe 30 dinarów, zrobiła siusiu na „narciarza”, ale dostała paragon. Wyremontowany dworzec w Łęczycy, pewnie wygląda okazalej. To druga lekcja dla tych, którzy powątpiewają w korzyści jakie nasz kraj osiągnął po wejściu do UE.
W poszukiwaniu zjawiskowych „murali”, jak twierdziła nasza wolontariuszka warto było wysiąść z „dwójki”, przy moście nad Sawą. Niestety, źle trafiliśmy. Miast znakomitych obrazów na murach, przespacerowaliśmy się wzdłuż nowo powstającego osiedla. Murale wraz z murami, na których powstawały zostały zburzone.
Z rozpaczy wróciliśmy do jednak z wcześniej poznanych restauracji, by najeść się… mięsa. Kawusia i lody przed spaniem zaczynają niebezpiecznie wchodzić nam w nawyk. A to błąd.
Jutro ciężki dzień. Jedziemy na wycieczkę!










